Wstałam wypoczęta.
Była 7.30, do szkoły szłam na 9.00. Wzięłam szybki prysznic i stanęłam przed szafą. Oczywiście, pierwszą myślą było: "Nie mam w co się ubrać!". Nie wyprałam jeszcze ubrań, które miałam we Włoszech, więc jedynym wyjściem były ciemne, dżinsowe szorty i biała bokserka z kieszonką. Wygrzebałam jeszcze z dna szafy czerwone conversy i bandanę w tym samym odcieniu. Zrobiłam sobie niesfornego koczka i delikatnie umalowałam.
-Hmm... Jest dobrze. - powiedziałam do samej siebie.
Była 8.30 , więc zeszłam do kuchni zrobić sobie kawę. Po jej wypiciu ruszyłam do wyjścia. Poszłam na przystanek, poczekać na autobus.
Kiedy do niego weszłam, usiadłam obok Ellie.
-Cześć.-przywitałam się.
-Hej! Jak tam we Włoszech?- znowu to samo pytanie. Ale Elle na pewno nie będzie gadać o chłopakach-jest cichsza od Annie.
-Fajnie. Ale nie ma to jak w Londynie... Tęskniłam za wami.
-Ojj... My też. - uśmiechnęła się.
-Mam coś dla ciebie. - zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu prezentu. - O! Jest... Proszę. - wręczyłam jej portret.
-Dzięki. Sama namalowałaś? - spytała.
-Nie... Coś ty. Wiesz, że nie umiałabym. A jak tam u ciebie? Co robiłaś przez te dwa miesiące?
-Najpierw byłam u kuzynów. Nuda, nuda i jeszcze raz: NUDA. - skrzywiła się. - Ciągle chcieli grać w piłkę, a wiesz , że ja nie lubię. Później , kiedy wróciłam, siedziałam tylko w domu,
z laptopem na kolanach .
Dojechaliśmy do szkoły. Ruszyłam w stronę mojej szafki, żeby włożyć niepotrzebne książki. Po drodze zauważyłam An. Podeszłam do niej.
-Hej. Mam coś dla ciebie. - wręczyłam jej naszyjnik i wczorajsze zdjęcia. - Podoba ci się? - spojrzałam na wisiorek, który właśnie zakładała.
-Jasne. Jest śliczny! Zdjęcia też ładnie wyszły. - spojrzała do koperty. - Jaką masz pierwszą lekcję? - -kiwnęła na plan, który trzymałam w ręce.
-Eee... Matematykę z panią Hopkins. A czemu pytasz?
-Ooo. Ja też. To chodź do klasy, bo się spóźnimy.
Poszłyśmy na lekcje. Przez resztę zajęć nic ciekawego się nie działo.
Kiedy wróciłam do domu, nikogo w nim nie było. Mary -moja siostra- była pewnie jeszcze w pracy,
a rodzice na jakimś spotkaniu.
Poszłam do salonu, włączyłam telewizję i zaczęłam odrabiać pracę domową. Kiedy ją skończyłam, udałam się do swojego pokoju i słuchałam muzyki. Nie słuchałam jej często, a jeśli już, to jakieś klasyczne, spokojne kawałki.
Nagle do mojego pokoju wpadła Mary. Płakała.
-Nadine! Rodzice... Oni... - mówiła rozhisteryzowanym głosem. - Wracali z pracy. Mieli wypadek. I... - znowu się rozpłakała. - Nie żyją .
Co?! Jak to...
Wybiegłam z pokoju.
Nie zwracałam uwagi, gdzie biegnę. Dopiero po chwili zorientowałam się, gdzie jestem. Byłam nad strumykiem, przy którym bawiłam się z rodzicami, kiedy byłam mała.
Rozpłakałam się. Nie mogłam uwierzyć, że ich tu już nie ma... Prawda, nie byli w domu często. Byli w nim raczej gośćmi. Wychowywały mnie niańki, ciotki, a później moja, o siedem lat starsza, siostra.
Dziwne, ale nie czułam takiej straty. Nie byłam do nich mocno przywiązana. Ostatnio jeszcze bardziej się od siebie oddaliliśmy. Ale i tak, to byli moi rodzice.
Nagle zobaczyłam cień przed sobą.
-Coś się stało? Dlaczego płaczesz? - zapytał nieznajomy.
Odwróciłam się.
Poznawałam tego chłopaka. To był Harry... Z tego zepołu. One Direction. Nie słuchałam ich piosenek, ale Annie była ich wielką fanką.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
i proszę , jest drugi . ; )
za chwilkę trzeci . ; )
mam ich kilka już napisanych, więc spodziewajcie się nowych . ; >
Trochę dziwi mnie reakcja bohaterki na smierć jej rodziców. Okej, nie była z nimi zzyta, ale jednak. Trochę słabo opisana ta scena.
OdpowiedzUsuń