wtorek, 31 lipca 2012

Rozdział XXII


{Nadine}

Przez moją głowę przepływały kolejne obrazy. Znalazłam tylko kilka słów, aby były one odpowiednimi określeniami na moją "historię".
Samotna dziewczyna znajduje siebie.
  Bo inaczej nie dałoby się nazwać tego, co prawdopodobnie czułam. To, co mnie łączyło kiedyś z Harry'm, nie było tylko przelotnym zauroczeniem. A nawet słowo "zakochanie", nie byłoby odpowiednie.
To była miłość.
Ale nie taka nastoletnia "miłość". To, co nas łączyło, sprawiło że dojrzeliśmy. Takich przypadków jest mało. Bo to jest taka miłość, jaką czują pary, które są ze sobą kilkadziesiąt lat. Czas się dla nich nieliczy. Oni nadal czują się młodzi, w ich oczach widać zakochanie.
  Ale taka sielanka nie trwała wiecznie w moim przypadku.
Zorientowałam się, gdy obudziłam się tego dnia, kiedy po raz pierwszy i ostatni zobaczyłam Harry'ego, po "odrodzeniu".
-Nadine! - wyrwał mnie z rozmyśleń głos Liam'a. - Słuchasz mnie?
-Tak, tak. - potrząsnęłam głową, żeby się "ocucić". Od razu tego pożałowałam, bo zakręciło mi się w głowie, ponieważ zrobiłam to za szybko. - Zamyśliłam się. Przepraszam.

{Liam}

Przepraszam... Przepraszam...
Słowa Nadine obijały się echem po mojej głowie.
Od jej przebudzenia, przepraszała każdego po kilkanaście razy, za błahostki. Obwiniała się o wszystko. Nawet o rzeczy, które były naturalne. Ale to nie dziwne.
W końcu nie pamiętała samej siebie. Nie pamiętała żadnej rzeczy, która działa się w ciągu ostaniego półroku. To było tak, jakby straciła kawałek samej siebie. Nie chciałbym być na jej miejscu.
Ale kto przy zdrowych zmysłach pragnąłby tak cierpieć?
Jedynym "pocieszeniem" było to, że nie pamiętała tego bólu, który był jej zadawany. I, że nie pamiętała jak wtedy wyglądała. Taka... poturbowana. Jakby ktoś zadawał jej ciosy na oślep, w furii, agonii.
Niestety ten obraz pozostanie w mojej głowie do końca życia. I w każdej innej, która znajdowała się w tej nieszczęsnej "szopie" tego dnia, kiedy odnaleźliśmy Nadine.
Zacząłem kontynuować przerwany monolog, nawiązując do moich rozmyśleń.

{Nadine}

-Pojechaliśmy wszyscy na koncert charytatywny, gdzie z chłopakami mieliśmy śpiewać. Wy z dziewczynami czekałyście i słuchalyście nas z publiczności. W pewnym momencie gdzieś zniknęłaś. Dziewczyny mówiły, ze poszłaś do toalety, ale nie wracasz od służszego czasu. Oczywiście, Harry, wielka panika, więc Dani, Ellie i Annie poszły cię poszukać. Wróciły przestraszone, każda przekrzykując się nawzajem, że nigdzie cię nie ma. Lou z Niall'em i Zayn'em pojechali do domu zobaczyć, czy tam jesteś, bo się może źle poczułaś. Harry zaczął dzwonić na twoją komórkę, ale był brak sygnału. Po kilkugodzinnych poszukiwaniach, zmęczeni wróciliśmy do waszego domu. Przeczekaliśmy noc i wcześnie rano zadzwoniliśmy na policję, aby zgłosić zaginięcie. Jak się potem okazało - to było porwanie. Kamera zarejestrowała, jak jakaś laska wychodzi z tobą. A raczej - jak cię wyciąga, bo ty byłaś jak naćpana. Policji długo zajęło namierzenie ciebie lub rozpoznanie tej dziewczyny. Któregoś dnia, zadzwonił komisarz z wiadomością, ze namierzyli twój telefon na jakimś odludziu w okolicach Londynu. Oczywiście, wszyscy szybko tam pojechaliśmy. Na miejscu znaleźliśmy twoją torbę, z całą zawartością. Ale najdziwniejsza była karteczka, którą znaleźli policjańci pod torebką.
          Mam ją. Codziennie coraz mniej żywą i energiczną.
  Byliśmy już w drodze po ciebie, bo pies złapał trop, kiedy policja pokazała nam tą kartkę. Wtedy jescze szybciej chcieliśmy mieć cię przy sobie. Nadawca tego listu się nie pomylił. Kiedy po piętnastu minutach dotarliśmy so jakiejś starej chaty w środku lasu, serca nam stanęły, bo wybiegła z niej jakaś zakrwawiona blondyna. Nie... Nie wybiegła. Ona po prostu spokojnie wyszła. Na jej ustach błądził tajemniczy uśmieszek. Zanim policjańci ją złapali, powiedziała tylko:
-Nareszcie. Tak długo kazaliście mi czekać?

---------------------------------------------
Hej, kochani. Wiem, długo nic nie dodawałam, a teraz taki masakrycznie napisany rozdział. To jest chyba najgorszy rozdział, wg mnie. No, ale ja się nie dziwię, skoro moja własna matka mówi mi, że jestem kompletnym beztaleńciem i jestem bezużyteczna. No nic.
Nie wiem, kiedy napiszę dwudziesty-trzeci rozdział. Może w tym tygodniu.
/Victoria xx.

poniedziałek, 30 lipca 2012

OGŁOSZENIE !

heej .
założyłam z moimi koleżankami fajną stronkę na facebook'u .
polajkujcie, będę wdzięczna ;)
klik --> http://www.facebook.com/CzescJestemElzulITrzepieKaseOdLouisa
rozdział dodam dzisiaj wieczorem .;)
/Vic . xx

piątek, 27 lipca 2012

Prośba

hej, kochani!
musiałam napisać tu kilka słów, ponieważ mam pomysł na następne opowiadanie . oczywiście, będę nadal tutaj pisać ;)
wena naszła mnie podczas snu . hahahahha . xDD
mam genialny pomysł, ale nie wiem, który z chłopaków ma być bohaterem, więc wybór należy do Was . i TAK to będzie kolejne opowiadanie o One Direction, lecz kiedy zakończę któreś z opowiadań, to i tak zacznę pisać coś fantasy .
pomysł na fantasy "gnębi" mnie już od jakiegoś miesiąca, więc na pewno go wykorzystam .
to tyle odnośnie tej ankiety, którą dodałam (znajdziecie ja po lewo), więc głosujcie!
dwudziesty-drugi rozdział ukaże się albo dzisiaj o jakiejś 23 godzinie, a jeżeli nie dziś, to jutro, kiedy wstanę, ogarnę się i napiszę . czyli jutro o jakiejś 13-14 . ;)
/Vic xx.

wtorek, 24 lipca 2012

Rozdział XXI


-Dlaczego Harry już nie przychodzi? - zapytałam następnego dnia Liam'a, kiedy spacerowaliśmy z tyłu szpitala.
Spacerowałam właśnie z nim, dlatego, że tylko on nie był "zajęty", gdy mnie odwiedzili. Danielle nie było, więc musieliśmy się jakoś uwolnić od naszych gołąbeczków. Zayn z Annie usiedli cicho w kącie pokoju i rozmawiali. Ellie wykorzystując to, że odwiedziła ją bacia i dziadek, poszła razem z Louis'em do domu, żeby go przedstawić. Nowe "zakochańce", czyli Niall i Lexi, rozmawiali ze sobą z każdą chwilą odkrywając następne łączące ich cechy, co można było wywnioskować z coraz liczniejszych okrzyków: "Naprawdę też tak masz? Ja też!".
Nie mogłam już tego wytrzymać i jednomyślnie zakomunikoaliśmy pozostałym, że idziemy się przejść.
No, w moim przypadku nie dosłownie, bo mój gips był za ciężki i chodząc o kulach nadwyrężyłabym drugą, tą zdrową nogę, więc musiałam się poruszać na wózku inwalidzkim.
Ku moim protestom, że umiem już jeździć na tym nieszczęsnym urządzeniu, Daddy uparł się, że będzie prowadzić.
-Liam, będzie ci ciężko. Poradzę sobie. - powiedziałam, kiedy zaczął pchać wózek.
Zaprzeczył i stwierdził, że "jestem leciutka, jak piórko, a to ten gips waży dwa razy tyle co ja". Nie sprzeciwiałam się już, bo gips ciążył mi nawet wtedy, kiedy leżałam.
Więc teraz "spacerujemy".
-No, więc? Dlaczego? - dopytywałam się.
-Nie ma czego owijać w bawełnę. Obwinia się o to całe zajście. - westchnął. - Całymi dniami siedzi u siebie w pokoju. Nie, nie płacze. Płakał, wtedy kiedy cię nie było. To co teraz robi, jest gorsze. Gdyby płakał, to przynajmniej dawałby nam potwierdzenie, że żyje. A tak, to... Jest jak zombie. Wiesz, nawet się do nich przeprowadziłem na prośbę Louis'a. Miałem niby mu pomóc. - ciągnął swój monolog, a ja uważnie wsłuchiwałam się w każde jego słowo. - Ale jak on nawet żadnego słowa nie wyda. Nawet nie kiwnie głową, nie sprzeciwi się. Robi wszystko co mu się każe. "Harry, umyj naczynia." - myje. "Harry, idź do sklepu." - idzie. Ostatnio chcieliśmy, żeby obejrzał z nami film. Specjalnie wybraliśmy jego ulubiony. A on co? Bez słowa wpatrywał się nieprzytomnie w ekran. Kiedy film się skończył, powłuczył nogami do swojego pokoju. Siedzi tam i beznamiętnie patrzy się w ścianę. Założę się, że nawet nie śpi. Ktoś, kto go nie zna, pomyślałby, że Harry zachowuje się, jakby zmarł mu ktoś bliski. Ale ja widzę co się dzieje. Jest tak, jakby jego dusz opuściła jego ciało. - zatrzymał się i usiadł na ławeczce tak, abym była skierowana twarzą do niego. - Nikt nie wie, jak mu pomóc. No napewno nie wyślemy go do terapeuty. To byłby szczyt chamstwa. - schował twarz w dłoniach.
-Ja... Ja chyba wiem, co mogłoby mu pomóc. - odezwałam się, a w mojej głowie kształtował się już plan.

                                                 {Liam}
  Nadine opowiedziała mi, co chce zrobić. Kazała mi nie mówić nikomu o jej planie, dopóki nie zdejmą jej gipsu i nie będzie mogła "działać", jak to określiła. Pozostało na cztery-pięć dni. Wtedy będzie mogła "normalnie" chodzić, tzn o kulach. Będą rehabilitacje i tak dalej. Bardzo mi było szkoda tej dziewczyny. Zawsze była taka energiczna, wesoła, a teraz zawsze na jej twarzy gości smutek. A teraz czekają ją jeszcze miesiące rehabilitacji, by mogła poruszać się nie kulejąc.
Gdybym był na jej miejscu, cieszyłbym się, że nic nie pamiętam. Widoku, kiedy znaleźliśmy ją taką zmasakrowaną, nie zapomnę do końca życia.
Nadine też pewnie o tym myślała, bo właśnie spytała:
-Opowiesz mi co się działo przed tym... porwaniem? I... w trakcie tego, kiedy mnie nie było? Jak i gdzie mnie znaleźliście?
-A nikt ci nie mówił? zdziwiłem się, bo przecież wybudziła się już ponad tydzień temu.
-No jakoś nie było okazji... - spuściła głowę, jakby to właśnie ona była winna.
No super. Teraz WSZYSCY się obwiniają. Harry, Nadine, Annie, Elle, chłopaki.
Jasne, nam też było, że nas nie pamiętała, ale zachowywaliśmy się tak, żeby poznała nas na nowo.
-No, więc... - zastanowiłem się od czego zacząć. - Najpierw musisz mi powiedzieć, ostatnie wydarzenie, któe pamiętasz.
-Hmm... To chyba początek wakacji. - powiedziała po chwili namysłu.
-My poznaliśmy cię dopiero na przełomie sierpnia i września, więc te dwa wcześniejsze miesiące będą ci musiały dopowiedzieć An z Ellie. - spojrzałem na nią, by zobaczyć czy słucha i zacząłem swój drugi już tego dnia monolog. - Harry przyprowadził cię do domu Louis'a i swojego, w tym samym dniu, kiedy twoi rodzice zginęli w wypadku. Byłaś zapłakana i chciał cię pocieszyć. Spotkał cię nad jakąś rzeczką, jak płakałaś. Już od pierwszego wejrzenia wpadłaś mu w oko...
Kontynuowałem swoją opowieść, a Nadine wsłuchana, spoglądała w nieokreślonym kierunku. Jej oczy zaszły mgłą, jakby oglądała jakiś film, który "puszczany" był w jej głowie.

____________________________

hej, kochani!
przede wszystkim DZIĘKUJĘ Wam, za te przemiłe komentarze, pod wczorajszym postem ;)
czytanie ich jest dla mnie czystą przyjemnością .
rozdział napisałam wczoraj wieczorem, w zeszycie i przepisałam dopiero dzisiaj.
pytanie dlaczego w zeszycie? po prostu jakoś się przyzwyczaiłam do pisania, bo pierwsze dziesięć rozdziałów, miałam w zeszycie, a dopiero po jakimś czasie je opublikowałam. wiem też, jak dużo napisałam.
jak widzicie, akcja się rozkręca. następny rozdział ukaże się MOŻE jutro .
narazie potrzymam Was w niepewności, co z tym "planem" Nad.
kocham Was!

/Victoria xx.

poniedziałek, 23 lipca 2012

COŚ SPECJALNEGO: ODE MNIE - DLA WAS .


Najgorsze uczucie?
Kiedy osoba, którą kochasz, zabiera ci wszystko co posiadasz.
Kopiuje i mówi, że to jej pomysł. Zabiera ci przyjaciół. A co najgorsze.
Odbiera ci pasje. Jedyną rzecz, za którą byłbyś zdolny walczyć. Bo jest ona cząstką ciebie.
Dlaczego na to pozwalasz? Bo nie chcesz ranić. Ale tym samym ranisz siebie.
Kiedy mówisz "tym razem się nie dam!", coś się psuje. A potem cierpisz. Nie raz żałujesz, że nie potrafisz się sprzeciwić, postawić na swoim.
Bo nie myślisz o tym, czego właśnie TY pragniesz, lecz dbasz o dobro innych. Za swoje staranie i stratę czasu, i tak pod koniec nie usłyszysz słowa "dziękuję".
A ludzie widzą.
Widzą, że jesteś taki. Chcesz jak najlepiej dla innych.
I wykorzystują to.
To, jaki jesteś słaby, uległy.

Dla mnie "tym czymś", jest pisanie.
To jedyna rzecz, którą mam najwięcej dopracowaną, którą kocham i, którą chcę ciągnąc do końca życia. I kiedy przyjaciel lub jakaś inna bliska osoba mi ją odbiera, czuję ból. Cholerny ból. Bo ta osoba ma wiele talentów, rysuje, śpiewa, tańczy.
Ale robi mi na złość. Nie ma dosyć, i zabiera mi jedyną rzecz, którą mam.
To boli.
Ból fizyczny w porównaniu z tym, to nic.
Muśnięcie piórkiem.
Ta dławiąca gula w gardle, kiedy chcesz uledz łzom, ale nie możesz.
Aż w końcu znajdujesz moment i chcesz dać upust emocjom, wykrzyczeć, wypłakać.
Wtedy zostaje pustka. Gula w gardle znika, ale pojawia się okropne uczucie bezsilności. Nie marzysz o niczym innym, tylko o tym, zeby ta pustka pochłonęła siebie całego. By zniknąć. Często się tak ze mną dzieje. Często ludzie mi bliscy, choć mają wiele innych możliwości, wykorzystywują, to co dla mnie jest tylko moje. Taka rzecz, o której mogę powiedzieć "tworzę coś", coś wyjątkowego. A oni widzą, ze jestem na tym punkcie wrażliwa. Dlatego, tak bardzo chcę czasami zniknąć.
  Ale w tak drastycznych chwilach, przypominam sobie, że mam Was.
Ludzi, choć mi ieznanych, to najbliższych memu sercu.
Bo to właśnie Wy dajecie mi powody, by walczyć. Aby się nie poddawać i dążyć w tą stronę, z moją pasją, jak najdalej.
Jak mówił Robert Browning: "Nasze pragnienia powinny przekraczać nasze możliwości, inaczej niebo nie byłoby potrzebne".
I właśnie na tym się wzoruję. Bo chociaż wiem, ze mam pewne luki w pisaniu i popełniam błędy, to staram się je poprawiać z każdym następnym słowem i, nie zważać na innych.
Przepraszam, ze walę tak cytatami, ale muszę zacytować jeszcze jedną osobę, tzn. Harry'ego. Tak, Harry'ego Styles'a. "Myślałem, że jestem z tych osób, co nie zwracają uwagi na opinię innych. Ale tai jestem". Z tymi słowami także się zgadzam. Bo kiedy mówię "nie obchodzi mnie co o mnie sądzisz", kiedy ktoś rzuca w moją stronę coś obraźliwego, to w tym momencie w moim sercu pęka następna nić. Nić, która mnie buduje.
Ale Wy te nitki odpudowujecie z każdym komentarzem.
Widzicie teraz jak bardzo Was kocham, i jak bardzo mnie motywujecie.
Dlatego będę pisać, bez względu na okoliczności. Choć jest to mała ilość, to wiem, że mam czytelników, którzy w opowiadaniu widzą mnie.
Dziękuję Wam z całego serducha.
  Ostatnio ktoś mi pwiedział, że ludzie komentują moej rozdziały, tylko dlatego, abym komentowała ich opowiadania i vice versa.
Wierzę, że tak nie jest. Wierzę w Was.
Może odnajdujecie siebie w postaciach, a może podoba Wam się cała historia? Nie wiem.
Mam taką nadzieję. Że czytacie tego bloga ze względu na to, co piszę, a nie ze względu, np. na grafikę.
Wasze opinie są dla mnie skarbami. Każdą zakodowuję sobie w sercu. Gdy je czytam, często się wzruszam, łezka kręci mi się w oku. I pamiętam ten moment, kiedy przez długi czas, nikt nie komentował, aż nagle pojawiły się ciepłe komentarze. Wtedy wariowałam ze szczęścia.
Bo zanim zaczęłam pisać, nigdy nie ułyszałam kierowanego do mnie określenia "masz talent".
Dlatego tak wiele dla mnie znaczycie. Więc, jak napisałam jakieś pięć rozdziałów wcześniej - nie skonczę pisać. Bo dzięki założeniu tego bloga zyskałam wiele wspaniałych osób, których pokochałam całtm sercem, niczym członków rodziny. Dziękuję Anastazji, El, Pauli, Carmen i wielu innym, za to, że jesteście ze mną.
Opuszczę teraz sztywne pisanie, i powiem, że kocham Was bardziej niż moje łóżko, One Direction, czy czekoladę .;)
Okeej, sporo się rozpisałam, ale chciałam, żebyście poznali trochę mnie, na chwileczkę oderwali się od losów Nadine, Harry'ego, Annie, Ellie i innych, i szczerze - chciałam się troszkę wyżalić. I możecie mi mówić, ze jestem tylko "żałosną, brzydką i beznadzijną trzynastolatką, która jest jeszcze za młoda na takie wyznania". Ale ja przeszłam wiele w życiu, niż komuś się wydaje. Narazie, nie będę pisać CO, bo to osobiste sprawy, ale kiedyś napewno Wam napiszę. Ale dzisiaj nie o tym.
Chyba wszystko już napisałam.
MASSIVE THANK YOU!
Jeszcze raz to powtórzę:
Kocham Was,
Victoria xx.

piątek, 20 lipca 2012

Rozdział XX


  Przez kilka następnych dni Harry nie pojawił się w szpitalu ani razu. Nie czułam się z tym dobrze. bo wiedziałam, że go zraniłam. Nie chciałam, żeby się obwiniał. Naprawdę. Wyglądało na to, że bardzo wiele dla niego znaczyłam. A ja to po prostu zepsułam. Jestem okropna. Ale przecież specjalnie wszystkiego nie zapomniałam. Tak się przecież nie da.
A właśnie. Amnezja. Pieprzona amnezja.
  Przez tych kilka pustych dni dowiedziałam się dokładnie, co mnie tu sprowadziło.
"Amnezja spowodowana wstrząsem mózgu, który spowodowany był powielanymi uderzeniami jakimś twardym przedmiotem w głowę. Do tego złamanie otwarte lewej nogi. Podwójne. Jedno kości udowej, drugie piszczelowej".
Taką diagnozę usłyszałam dzień po wizycie Harry'ego, od Alexandry - stażystki, która się mną zajmowała.
Lexi była drobną, jasną szatynką lub ciemną blondynką, zależy jak kto spojrzy, która zawsze starała się uśmiechać. Od razu ją polubiłam. Zapewniała mi towarzystwo wtedy, kiedy Annie i Elle były w szkole.
-Miałaś szczęście. - powiedziała mi pokazując zdjęcia rentgenowsie mojej nogi. - To tak zwane złamania proste, jakby przeciąć kość siekierą. To dobrze. Takie złamania zrastają się szybko i bez komplikacji. - spojrzała się na mnie, by zobaczyć czy rozumiem. Kiwnęłam głową, bo w dziecińtwie często bywałam na ostrym dyżurze. - Ale i tak nie obejdzie się bez rehabilitacji, jeżeli nie chcesz poruszać się na wózku. Ale zaczną się one dopiero, gdy noga się zrośnie, zyli jak będziesz już w domu. Rany na głowie już kończą się goić. Ale siniaki nadal są widoczne.
-Jeej. Pewnie wyglądam, jak siedem nieszczęść. - syknęłam, bo szwy w tyle głowy mnie zapiekły. - Lepiej nie będę się przeglądać w lustrze.
Lexi cicho zachichotała.
-Cały efekt dopełnia ten smutny grymas na twojej twarzy. Coś cię gryzie? - zapytała się troskliwie.
Poczułam, ze łatwo się z nią zaprzyjaźnię.
Nie prostestowałam i już po chwili opowiadałam jej wszystko.
       *      *     *
  Od tamtej pory minął tydzień. Znałam już Lexi całkowicie.
Była przemiłą dziewczyną, której największą przyjemność dawało pomaganie ludziom. Miała tyle samo lat co ja i w przyszłości chciałaby być chirurgiem lub rehabilitantką, dlatego zgłosiła się do wolonariatu i trafiła tutaj. Lekarze od razu zauważyli jej potencjał i zaproponowali staż.

  Harry nadal się nie pojawiał. Smuciło mnie to, ale humor poprawiali mi inni goście.
Moja siostra Mary, która pracowała tu w recepcji, zjawiała się w każdej wolenej chwili podczas pracy oraz po niej.  Znalazła nowe mieszkanie w centrum Londynu i chciała, żebym po wyjściu ze szpitala zamieszkała u niej. Ale, jak podkreśliła, "wybór należy do mnie, bo jestem już dorosła".
Oczywiście, propozycji było więcej.
Od Annie, która mieszkała z rodzicami i młodszym bratem. Ale choć ją uwielbiałam, wiedziałam, ze dla takiej osoby, która zawsze jest w ruchu, ktoś kto musi mieć zapewnione rehabilitacje, byłby ciężarem.
Nawet Lexi, która wiedziała, ze nie mam gdzie się podziać, ponieważ moi rodzice zmarli, a mój dom został sprzedany, proponowała mi swoje mieszkanie.
Lecz do tej pory zdecydowałam się na mieszkanie z Ellie.
Miała ona mieszkanie na przedmieściach. Na pierwszym piętrze, dwa pokoje plus kuchnia, łazienka i salon. Dotychczas dodatkowy pokój służył jej za pracownię, gdzie malowała i przechowywała swoje obrazy, ale jak wczoraj mnie poinformowała "zrobiła już tam porządek".
Jej propozycja wydawała mi się najlepsza, bo Elle byłą skromną dziewczyną, dla której przyjaciele byli najważniejsi. Wiedziała też jak się czuję, bo ona także straciła rodziców, ale kiedy była czterolatką. Od roku mieszka sama, ale wcześniej zajmowała się nią babcia.
  Odwiedzała mnie także czwórka chłopaków. Jak się dowiedziałam, razem z Harry'm tworzyli zespół - ulubiony boyband Annie.
Louis - szalony wesołek, który zawsze potrafił poprawić mi humor, chłopak Ellie. Zayn - cichy, ciemnowłosy chłopak, który świata nie widział poza An. Liam - najdojrzalszy z nich wszystkich, zapatrzony w swoją dziewczynę Danielle, która kiedy akurat była w Londynie, także mnie odwiedzała, ale także chłopak potrafiący doradzić w każdej sytuacji, prawdziwy przyjaciel. No i ukochany, wiecznie głodny blondasek, który potrafił gadać bez przerwy, bez względu na to, czy ktoś go słucha. Temu ostatniemu wyraźnie wpadła w oko Lexi, z wzajemnością.
No i o wilku mowa. Jak na zawołanie, banda rozwrzeszczanych dużych dzieci, właśnie wpadła do mojego pokoju.
-Cześć, chłopaki. - przywitałam się, próbując podnieść się do pozycji siedzącej, żeby lepiej mi się rozmawiało.
-Cześć, Nadine! - odpowiedzieli zgodnym chórkiem, po czym po chwili wybuchnęli śmiechem.
-Gdzie Lexi? - zapytał Niall, rozglądając się po pokoju.
-Ekhem. - odchrząknęłam. - Niall, mam wrażenie, ze przychodzisz tu nie ze względu na mnie, ale na pewną stażystkę. - udałam obrażoną, ale dałam za wygraną i na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
-Nie... No, bo... Nie. Tylko zawsze, kiedy cię odwiedzamy, to tu jest, więc... - zaczął się jąkać, a po chwili na jego policzkach zagościły dwa wielkie rumieńce.
-Dobra, Niall. Przestań się tłumaczyć, bo to i tak bez sensu. - odezwał się Louis. - Lepiej idź coś zjeść, to ci się humor poprawi. - dodał, na co wszyscy wybuchnęliśmy gromkim smiechem, a Horanek zalał się jeszcze większym rumieńcem, lecz nie protestował, tylko wstał i ruszył w stronę drzwi.
-Daję dychę, że wróci z Lexi. - obstawił Zayn.
-Ja to słyszę! - usłyszeliśmy Nialler'a, który wystawił głowę przez drzwi i pokazał Zayn'owi język. - Jedno słowo, a pożegnasz się ze swoim żelem, Panie "Nie Zepsuj Moje Fryzurki". - wyszczerzył się i już go nie było.
-O, nie! Pożałujesz! - odparł Zayn i rzucił się biegiem za głodomorkiem.
I jak tu ich nie kochać, ja się pytam?

-------------------------------
Cześć, kochani!
TAK, wiem, rozdział miał być wczoraj, bo było 8 komentarzy. Ale wena pojawiła się dopiero wczoraj, kiedy miałam iść już spać i skończyłam go pisać o drugiej w nocy. Nie chciało mi się włączać komputera, więc pisałam w zeszycie i teraz dopiero przepisałam.
Jak widać, wprowadziłam do opowiadania nową bohaterkę. Jej opis macie pod tą notką.
Następny rozdział dodam w niedzielę, albo w poniedziałek, bo jadę na weekand do kuzynostwa.
/V. xx
Alexandra Parker - osiemnastolatka, kochająca zwierzęta. Nienawidzi swojego imienia, dlatego każe wszystkim używać skrótu "Lexi". Uwielbia pomagać ludziom. Pracuje jako stażystka w szpitalu, gdzie poznaje Nadine, z którą szybko się zaprzyjaźnia. Zawsze uśmiechnięta.

wtorek, 17 lipca 2012

Rozdział XIX


I nagle sen stał się jawą.
Głos chłopaka, która właśnie wyszedł w poszukiwaniu lekarza rozchodził się echem po moje głowie.
Nadine! Nadine!
Wołał kogoś? A... A może to do mnie? Ale ja przecież miałam na imię... No właśnie. JAK miałam na imię? Takie rzeczy TRZEBA pamiętać!
Gdzie ja jestem? W szpitalu. Zorientowałam się.
Ale skąd ja się tu wzięłam?
Dlaczego?
  Teraz kiedy czułam już swoje kończyny, gwałtownym ruchem spróbowałam się podnieść. Niestety uniemożliwiło mi ten ruch kilka rurek i igieł powbijanych w moje ręce. Brr. Nie nawidzę igieł. Okropne uczucie.
Ponownie spróbowałam usiąść, tak żeby o nic nie zachaczyć i żeby nic mnie nie bolało. Ta próba także zawiodła.
Postanowiłam opaść luźno na poduszkę i "przeszukać" pamięć w poszukiwaniu jakiś wspomnień.
Pamiętam, jak na początku tego roku złamałam na lekcji wf-u złamałam nogę.
I kiedy na siedemnaste urodziny dostałam nową lustrzankę.
Potem wakacje... Co robiłam w wakacje? Nie pamiętam. Może gdzieś wyjechałam?
A później? Nic. Obraz się zamazuje. Nic sobie nie przypominam.
Jaki jest teraz miesiąc? - zadałam sobie pytanie w myślach. Hmm... Nie wiem.
Pora roku?
Nic.
-Nie! Tak NIE MOŻE BYĆ! - krzyknęłam ze złości. Na końcu zdania głos mi się załamał. Przecież nie mogłam niczego zapomnieć!
  W tym momencie do sali wszedł jakiś lekarz z zielonookim chłopakiem.
-Widzę, że się wybudziłaś. - stwierdził lekarz z (przylepionym) serdecznym uśmiechem. Spojrzałam na jego kitel. Miał identyfikator. doktor John Fields - przeczytałam.
-Wy-wybudziłam? - wydukałam.
-Tak. Byłaś ponad dwa tygodnie w śpiączce. - odparł podchodząc do oparcia łóżka i ściągnął z niego jakąś tabliczkę. - Dokładnie dzisiaj przypada osiemnasty dzień odkąd tu leżysz.
C-co? W śpiączce? Ja? Dlaczego? - chciałam zapytać, ale głos ugrzązł mi w gardle.
  Nie wiedziałam od czego zapada się w śpiączkę, ale czytałam kiedyś, że czasami skutkiem może być amnezja - zanik pamięci. To wytłumaczałoby dlaczego mam takie luki w pamięci.
Jedyne co udało mi się wydusić to:
-Co takiedo się stało? Dlaczego tu leżę? - spojrzałam błagalnym wzrokiem na obydwóch.
Dlaczego błagalnym?
Bo to okropne uczucie, kiedy nie ma się świadomości kim się jest i nie pamięta się ostatnich wydarzeń.
-To już wytłumaczy ci Harry. - wskazał dłonią na chłopaka, który właśnie usiadł na krzesełku obok łóżka. - A ja tymczasem pójdę po następną dawkę witamin, tym razem doustną, i zawołam pielęgniarkę, żeby zmieniła ci opatrunek.
I wyszedł.
  Chłopak widząc, ze lekarza już nie ma, złapał mnie za rękę i zaczął swój monolog.
-Nadine. Proszę, powiedz że wszystko pamiętasz. Ja im nie wierzę. Ty musisz wszystko pamiętać. Ta amnezja to jakaś bujda! Przecież ot tak! byś wszystkiego nie zapomniała! Proszę, powiedz że nie mają racji, ze wszystko pamiętasz... - spuścił wzrok czekając na moją odpowiedź.
Lecz ja nie wiedziałam co mu powiedzieć.
Mogłam go po prostu spławić. Mogłam odpowiedzieć, że nic nie pamiętam i wyrwać dłoń z jego dłoni.
Ale widziałam jak on cierpi. Tęsknotę w jego oczach można było zobaczyć z odległości kilkuset metrów.
Szalę przepełniła pojedyńcza łza, która właśnie spływała po jego policzku, więc wyszeptałam tylko:
-Przepraszam. - podniosłam palcem jego prodę, aby spojrzał mi w oczy i dodałam: Cokolwiek zrobiłam, przepraszam. I proszę cię, nie płacz. Nie chcę, abyś cierpiał, kimkolwiek dla mnie byłeś, i kimkolwiek dla ciebie jestem. Wiem, że cię znałam i wiem, że stanowiliśmy dla siebie coś wyjątkowo ważnego. - mówiłam dalej, ale mi przerwał.
-Ale ty nie masz za co przepraszać! To JA wszystko schrzaniłem, i to właśnie JA za wszystko odpowiadam. Nawet nie wiesz jak się czuję. Nikt nie wie. Mogłem cię nie zabierać na ten pieprzony koncert. Siedzielibyśmy teraz w domu, na kanapie przed telewizorem i... Mogłem... - teraz już nie krył się ze swoimi emocjami. Łzy skapywały z jego policzka, kropelka po kropelce.
Ale to nic dziwnego. Ja też po cichu szlochałam.
  Jego cierpienie było moim cierpieniem. Czułam jakąś niewidzialną tajemniczą więź nas łączącą.
-Nie obwiniaj się. Proszę! Cokolwiek się stało, to nie twoja wina, rozumiesz? - spróbowałam spojrzeć mu w oczy, żeby potwierdzić swoje zdanie, ale uciekał wzrokiem. - Spójrz na mnie. Słyszysz? Może cię tak dobrze nie znam, ale wiem. Wiem, że nie jesteś człowiekiem zdolnym do czegoś... czegoś złego. - nie miałam pojęcia skąd wzięło mi się to ostatnie zdanie.
Pewnie dlatego, ze chłopak się już dłużej nie krył i kiedy spojrzało mu się w oczy można było zobaczyć jego duszę. A widać było, że on jest po prostu... dobry. Sympatyczny chłopak, który już na zawsze pozostanie dużym dzieckiem, ale potrafiący zachować się powaznie, w sytuacjach tego wymagających.
-Skąd wiesz? Ty nawet nic nie pamiętasz! - teraz smutek przerodził się w złość. - Nie pamiętasz mnie! Pewnie jak cię stąd wypuszczą, wrócisz do jakiegoś palanta i całkowicie o mnie zapomnisz! Zapomnisz o swoich przyjaciołach... Pamiętasz Ellie? - wstał i chodził w tę i z powrotem. - Tak. Na pewno pamiętasz. A An? Też. Widzę to. Bo kiedy wymawiam ich imiona, nie pojawia się na twojej twarzy taki znak zapytania, jak wtedy, kiedy pierwszy raz zobaczyłaś mnie po przebudzeniu. - podszedł do krzesła i je kopnął. - Tylko MNIE nie pamiętasz! No pięknie! - wykrzyknął i nie dając mi szansy na odpowiedź, wyszedł.
  Chciałam tyle mu powiedzieć... Wytłumaczyć... Ale nie mogłam. Hmm... A raczej nie potrafiłam.
Po "przemówieniu" Harry'ego, nie pozostało mi nic. Jedyne czego teraz pragnęłam, to dać upust łzom.
Tak bardzo chciałam go pocieszyć. Był taki smutny, taki załamany...
I coś jeszcze... A tak.
Najważniejsze.
Był tak okropnie samotny.
          *   *   *
Kiedy po upłynięciu pół godziny do mojego pokoju weszły Annie i Elle, nadal szlochalam.
  Pierwsza podeszła Ellie. Znała mnie od momentu mojego urodzenia, więc żeby się zrozumieć nie musiałyśmy nic mówić. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie w (w moim przypadku zapłakane) oczy. Od razu mnie przytuliła, a ja zaczęłam płakać w jej włosy.
-Cśś... Nie płacz już, no. - uścisnęła mnie delikatnie i usiadła na krześle, które wiało pustką, od kiedy Harry wyszedł.
-Czemu płaczesz? - zapytała Annie, przysuwając sobie krzesło i usiadła po mojej drugiej stronie.
-Ja... Nie umiem tego wytłumaczyć. Po prostu rozmawiałam z Harry'm i... On był taki smutny i samotny. I to przeze mnie. - spuściłam wzrok, a wmoich oczach po raz kolejny dziś zalśniły łzy.
-Właśnie, co mu jest? Dzwonił po nas i mówił, ze się wybudziłaś, ale miał jakiś dziwny głos... Myślałam, ze go tu zastaniemy. - nie dając mi dojść do głosu, gadatliwa Annie ciagnęła dalej. - Wyszedł do toalety, czy coś?
  Spojrzałam niepewnie na Ellie, która także wyczekiwała na odpowiedź.
-On... Poszedł do domu. Chyba. Nie wiem. Chyba się na mnie zezłościł. Nie mam pjecia.
-To u niego częste, przecież wiesz. - An spojrzała na mnie wyczekująco. - Czekaj, czekaj. Ty WIESZ, prawda?
Spuściłam wzrok i oparłam brodę o tors. Pokręciłam głową zaprzeczając.
Pierwsza oddezwała się Ellie.
-A więc to nie bzdura z tą całą amnezją. - zamyśliła się.
Nie mogłam zdobyć się na żadne słowo, było mi wstyd, więc tylko pokiwałam głową.
-Ty naprawdę go nie pamiętasz.

----------------------------
no, heej!
więc, było około 10 komentarzy, więc
dodaję rozdział. może trochę późno, ale
terminu się trzymam .;)
no wiec, nawet jeżeli nie byłoby tych
komentarzy, to i tak dodałabym ten rozdział,
bo znalazłam moje prywatne źródło weny,
czyli hearbata z miodem .;P
podczas pisania tego rozdziału, nie
odrywałam się od komputera, no chyba,
że po kolejną dolewkę. doszło do ośmiu
herbat . ;P
hahahha . : D
śmiejcie się, śmiejcie, ale to prawda.
no więc.
wielu z Was twierdzi, ze mam, zacytuję:
"talent".
ale kochani! gdybym miała talent już dawno
wydałabym książkę! hahha . żarcik . :D
to tyle na dzisiaj, liczę na komentarze
z waszej strony i propozycje lub reakcje.
oczywiście piszcie co Wam się podoba
lub odwrotnie, co Wam nie odpowiada.
okeej, jeżeli będzie 7-8 komentarzy, do jutra
wieczorem, dodaję rozdział pojutrze . ;)
+ zauważyłam , że pojawiło się kilku
Anonimowych, więc komunikat do Was:
podpisujcie się!
dzięki za wszystko,
Victoria xx .

niedziela, 15 lipca 2012

Rozdział XVIII


[MUSIC]


I znowu ten głęboki ból.
Roznosił się po mojej całej głowie niczym tuziny os. Męczył mnie już od kilku godzin, lecz pod wpływem czasu, zamiast mnie opuścić, nasilał się z minuty na minutę, z sekundy na sekundę.
Gdybym mogła, krzyczałabym i wiła z powodu cierpień. Ale nawet na TO nie miałam siły, życie ulatywało z mojego ciała z przemęczenia i zagłodzenia.
I nawet krzyk w niczym by nie pomógł, bo znajdowałam się zdala od cywilizacji. 
Wiedziałam też, że jeżeli to zrobię, mój ból nasili się jescze bardziej, dlatego że Veronica znajdowała się w "pokoju". Teraz pisała coś w swoim pamiętniku, ale co kilka minut czułam na sobie jej przeszywający wzrok. Prędzej czy później, napewno znowu się zorientuje, że już nie śpię i po raz kolejny mnie odurzy lub uderzy, czy cokolwiek co mi notorycznie robiła od kilku dni.
Postanowiłam uledz zmęczeniu i już po chwili znajdowałam się w objęciach Morfeusza.
Ten sen prześladował mnie za każdym razem, kiedy śniłam, od momentu "porwania".


     Tym razem dziewczyna znajdowała się w szpitalnym pokoju.
  Uderzyła w nią  fala smutku. Czułą, że jest ktoś kogo potrzebuje 
  i kocha z wzajemnością, ale utraciła tą osobę bezpowrotnie.
  Smutek, tęsknota i przygnębienia. Czułą, że mogłaby się rozpłakać, 
  ale coś ją zatrzymywało.
   Przy jej łóżku siedział znajomy chłopak. Chociaż kojarzyła skądś
  te hipnotyzujące zielone oczy i burzę brązowych loczków, za nic 
  w świecie nie mogła przypomnieć sobie jego imienia.
  Chłopak ubrany był w dżinsy w białą bluzkę na krótki rękaw 
  z dekoltem w serek.
  Każda dziewczyna stwierdziłaby, że jest przystojny, gdyby nie te
  zapuchnięte od płaczu oczy i fioletowe kręgi pod oczami spowodowane 
  zapewne kilkoma nieprzespanymi nocami.
  Lecz nie to było jej teraz w głowie. Czuła ogromny ból w tyle głowy i dolnej 
  części lewej nogi.
  Chciała coś powiedzieć, lecz była zbyt zmęczona. Nie, nie chciało jej
  się spać, mogłaby wręcz góry przenosić, gdyby nie to, że nie czuła 
  żadnej części ciała.
  Spróbowała poruszyć ręką. To samo. Jak po paraliżu.
  Ta bezsilność była nie do wytrzymania.
  Jedyne na co "pozwalało" jej ciało, to płytkie wdechy i wydechy oraz
  mruganie.
  Nie mogła na niczym się skupić, wzrok co chwilę błądził w stronę 
  Tajemniczego Chłopaka. Nieznajomy patrzył z czułością, ale też 
  wielkim zmęczeniem na jej rękę, którą trzymał.
  W tym momencie coś poczuła.
  Delikatne mrowienie i ciepło wewnątrz dłoni, czule obejmowanej
  przez chłopaka.
   Nareszcie bąbelki tlenu zdołały ułożyć się na jej języku i powolnie 
  powiedziała:
    -Kim... kim jesteś...? - nie mogła nic więcej wykrztusić, te trzy słowa
  ją wyczerpały.
  Chłopak spostrzegł, iż dziewczyna się wybudziła.
    -Nadine! - wykrzyknął, a jego oczy zalśniły radosnym blaskiem.
  "Nadine? Jaka Nadine?"


-----------------------------------------------


KOCHANI, PRZEPRASZAM, ŻE TAKI KRÓTKI,
ALE SKRÓCIŁAM GO DLATEGO, ŻEBY NASTĘPNY 
BYŁ O WIELE DŁUŻSZY NIŻ INNE.


dziękuję Wam pięknie, za przemiłe komentarze pod 
poprzednim rozdziałem, kiedy je czytam, robi mi się
tak ciepło na sercu, że mam ochotę zabrać się do dalszego 
pisania . ;)
no i oczywiście dzięki wielkie za ponad 3000 wyświetleń!
jeżeli się postaracie, czyli do jutra będzie pod rozdziałem 
jakieś 6-7 komentarzy, to następny rozdział ukaże się już
jutro albo pojutrze . ;)


+ jeżeli macie Twitter'a i chcecie, abym informowała Was
o nowych rozdziałach, piszcie w komentarzach swoje 
linki/nicki . mój znajdziecie w podstronie "Kontakt" . 


okeej, to tyle na dziś, miłych wakacji,
Victoria xx.

środa, 4 lipca 2012

Rozdział XVII

[MUSIC]


Czuliście kiedyś coś takiego, jak na ckliwych filmach, kiedy dwie kochające osoby są rozłączane?
I to nie w przenośni. Tak naprawdę.
Siłą.
   I pewnie myślicie, że to tylko na ekranie takie rzeczy się zdarzają. Płacz. Krzyki. Rozpacz.
Do tej pory, ja też tak myślałem.
Że to fikcja.
Ale to nie prawda.
Bo takie chwile wydarzają się w prawdziwym życiu, codziennie.


   Kto by pomyślał, że emocje człowieka potrafią zmienić się dosłownie w dwie godziny, o pełne 180 stopni.
Kiedy myślimy, że sprawy potoczą się zupełnie inaczej i dojdzie do happy end'u, nagle bam! - i zdaje nam się, że świat się zakończył i nie mamy już po co, a co najważniejsze - DLA KOGO! żyć.
Takie rzeczy też można spotkać.


   I właśnie dlatego tak bardzo niepokoiłem się o Nadine. Bo byłą najważniejszą osobą w moim życiu. A bez kogoś, do kogo można zwrócić się w każdej chwili, i kto swoim istnieniem zapewnia nas, że jesteśmy kochani, nie można normalnie (ha! WCALE) funkcjonować.


   Droga do miejsca gdzie prawdopodobnie - OBY - znajdowała się Nadine zajęła nam około godziny.
Mówiąc nam mam na myśli mnie, Annie, Ellie i chłopaków - każdy chciał jak najszybciej utulić ją do siebie i nie martwić się o to, czy jest bezpieczna.
   Namierzyli telefon Nad na obrzeżach Londynu, przy jakiejś drodze, w lesie.
Policjanci chcieli, abyśmy zostali w domu, a oni wszystkim się zajęli, czyli dokładnie jej poszukali, ale nikt nie wytrzymywał tego napięcia.
Więc pojechaliśmy wszyscy. Ja, Louis, Elizabeth i Niall moim samochodem, a Annie, Liam i Zayn samochodem Liam'a, wszyscy podążając za trzema radiowozami.
   Kiedy wyjechaliśmy z miasta, skierowaliśmy się na zachód. Po około czterech kilometrach samochody przed nami skręciły na lewą stronę, po której wśród drzew i gąszczy znajdowała się wąska, kamienna dróżka.
Przez cały czas nikt się nie odezwał ani jednym słowem, słychać było tylko silnik samochodu i nasze niespokojne oddechy. Teraz wszystko zamarło. Każdy wstrzymał oddech, bo an skraju drogi, przed wiekowym drzewem leżała torba.
Ale nie jakaś torba, tylko torebka Nadine, którą miała w dniu, kiedy zaginęła!
Szybko zatrzymałem samochód. Pozostali zrobili to samo.
-To jej torba! - krzyknąłem w stronę wysiadających z radiowozów policjantów.
I wtedy rozległ się chaos.
-Musi gdzieś tu być! - krzyknął do pozostałych komisarz Santini.
-Zadzwońcie po posiłki! - wrzasnął któryś z policjantów.
-Nadine! Nadine! Nad!
Teraz nawoływali już wszyscy. Ja sam, ruszyłem w stronę czarnej, pikowanej torby. Uklęknąłem.
Otworzyłem ją i pierwszą rzeczą, którą ujrzałem, były Jej perfumy.
Szybko spryskałem nimi powietrze i przypomniała mi się Nadine. Jej szczery uśmiech, tajemniczy, łobuzerski błysk w oku, kiedy miała jakiś szalony pomysł.
Poczułem jej obecność, ponieważ tego zapachu używała zawsze.
Odruchowo się odwróciłem, by zobaczyć, czy może jej nie ma.
Za mną stała jedynie Annie, która też chciała dostać się do własności najlepszej przyjaciółki, którą znała od dzieciństwa.
Jej oczy były zamglone, jak gdyby też to wyczuła.
-Harry? - odezwała się po chwili.
Otrząsnąłem się, jak po głębokim snie, gdy człowiek się przebudzi.
-Tak? - odwróciłem się i nadal wpatrywałem się w torbę.
-Co zrobiłbyś, gdyby Nadine się... - urwała, bo przerwał jej dochodzący z za jej pleców niski baryton komisarza Charles'a Santini'ego:
-Proszę się stąd odsunąć! To dowód, prawdopodomnine znajdują się na nim odciski palców sprawcy. - wypuściłem dowód z rąk i gwałtownie się podniosłem. - Ktoś z Was tego dotykał?
-Tak, ja. Po prostu... - nie mogłem znaleźć odpowiedniego słowa,a nawet jeślibym je posiadał, nie wydusiłbym z siebie żadnego wytłumaczenia.
- Nie ważne. Przyślijcie mi tu kogoś, zeby sfotografował dowód! - zawołał do jednego z radiowozów. - A wy, dzieciaki, zmykajcie do samochodu, jeżeli chcecie jescze tu być.
Zgodnie, bez wykłocania się, udaliśmy się do przyjaciół.
-A! I, Harry! - zatrzymał mnie. - Masz może przy sobie jakieś ubranie Nadine? Skoro dojechaliśmy już tutaj, to w okolicy możemy ją znaleźć, więc weźmiemy psa, aby mógł coś wytropić. Jeśli nie, to zabierzemy coś z tej torby, ale ubranie byłoby lepsze.
Hmm... Coś znajdę. - skierowałem się do samochodu. W bagażniku znalezłem karton z ciuchami, które zabraliśmy ostatnio z jej stargo domu. Wybrałem znoszony T-shirt z pacyfką, ponieważ dużo razy w nim chodziła i został tam jej zapach, czy co tam się liczy do tropienia. Podałem mu Santini'emu.
-Nie martw się. My ją znajdziemy. Obiecuję ci to. - powiedział poklepując mnie po ramieniu.
  Podeszłem do samochodu Liam'a gdzie stał jego właściciel, Zayn z Annie, Lou z Elle i Niall'em.
-Musimy czekać. - powiedziałem odpowiadając na ich wyczekujące spojrzenia.
-Mam już dość tego czekania! - wykrzyknął Louis, na co Elizabeth zaczęła go uspokajać. - Mam wrażenie, że minęły trzy lata, a nie trzy dni... - spuścił wzrok.
-Nie tylko ty... - dodał Niall. - Kto tylko ją pozna, od razu pokochuje bezpowrotnie. A jescze bardziej to, jak gotuje...
-Niall. - zkarcił go Liam.
-No co...? Taka prawda... Ja przynajmniej nie chodzę ciągle przybity.
-Niall zamknij tą swoją wygłodniałą paszczę. - mimo panującej atmosfery, nikt nie potrafił nie uśmiechnąć się na te słowa.
- No dobra, dobra... - zaczął cos mamrotać pod nosem, co wyglądało na: głodzą człowieka na śmierć i jescze narzekają.
-Czy mi się wydaje czy coś usłyszłem? - drocząc sie z surową miną, kontynuował Daddy.
  Cisza.
Przez kilka minut trwaliśmy w ciszy. kiedy nagle rozległ się czyiś głos:
-Pies złapał trop!

-------------------------------------------
siemka, ludki!

nareszcie jest siedemnasty rozdział!
no tak. obiecywałam rozdział za kilka dni, a tu bam! - i "troszkę" się spóźniłam .;P
ale kiedy mam wolny czas, przebywam na tzw. świeżym powietrzu,
i trochę żal mi zejść ze słoneczka.
ale wczoraj naszła mnie wena (to chyba przez to, że była zła pogoda xD) i coś naskrobałam.

napiszcie czy wam się podobał, bo nie wiem czy ciągnąć jeszcze ten wątek dłuuugo,
czy szybko zakończyć i zacząć jakiś inny (ja osobiście wolałabym to pierwsze, bo nie mam
pomysłu na coś innego).

niedługo skończę pisać tego bloga, dojdę do jakichś 30 - paru rozdziałów
i zacznę pisać nowego, tym razem chyba nie o One Direction, tylko
o zwykłej nastolatce ALBO fantasy. ;)

jak tam wakacje? wyjeżdżacie gdzieś?
ja w piątek wyjeżdżam na kilka dni do kuzynostwa, więc następny rozdział ukaże się dopiero
w następny tygodniu .

no i oczywiście: dziękuję wszystkim za przemiłe komentarze pod rozdziałami, wyświetlenia bloga, i obserwowanie!
cześć, cześć !  - Victoria x .