I tak mijały kolejne dni. Harry się nie pojawiał, a ja nadal obwiniałam siebie o to, co zrobiłam. Nadal sobie nic nie przypominałam, i coraz bardziej wątpiłam w ten mój "Super-Plan".
No tak. Plan. Bez owijania w bawełnę. Już wyjaśniam o co chodzi.
No więc, Super-Planem raczej nie można tego nazwać, bo jest on banalnie prosty.
Po prostu, kiedy wypiszą mnie ze szpitala, pojadę w te miejsca, w których były jakieś ważniejsze wydarzenia związane z Harry'm i ze mną. Wiem gdzie one są, ponieważ Annie i Elle wszystko mi opowiedziały.
A jeżeli to nie zadziała, to nie wiem jeszcze co zrobię. Nie myślę o tym. Tego właśnie nauczyły mnie ostatnie wydarzenia. Że trzeba cieszyć się teraźniejszością, przeżywać ją tak, jakby miała to być ostatnia chwila naszego życia. Bo te wszystkie wspomnienia mogą być nam zabrane.
* * *
Dziś wychodzę ze szpitala. Lekarze jeszcze nie zdjęli gipsu, ale mam się stawić za tydzień. Twierdzą, że jestem już w pełni silna, aby poruszać się o kulach. Szwy zdjęli mi dziś rano. No, sporo tego było. Pięć na ranie na łydce, cztery na udzie, kolejne sześć na głowie. Czyli łącznie piętnaście. Siniaki już całkowicie zniknęły, ale na twarzy mam sporo blizn. Na "szczęście" są one od zadrapań, i można je zamaskować makijażem.
Kiedy właśnie byłam w łazience i Lexi pomagała mi w nakładaniu pudru, czesaniu i ubieraniu, zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Ellie. To właśnie ona miała odebrać mnie ze szpitala.
-Tak? - odezwałam się do komórki.
-Naddie...Hmm... Coś było nie tak. Elle nazywała mnie tak tylko wtedy, kiedy coś schrzaniła i bała mi się o tym powiedzieć.
-Tak Ellie? Coś się stało?
-Czy zawsze kiedy dzwonię musi się coś stać? No to tym razem masz rację. Zabijesz mnie.
-Elizabeth Henderson, córko Katherine i Jason'a Henderson'ów, nie pieprz tylko gadaj o co ci chodzi.
-powiedziałam chichocząc.
-Okej, okej. Chciałam jakoś delikatniej, ale skoro nalegasz... Nie mogę po ciebie przyjechać. Muszę jechać do babci, bo ma grypę, a nikogo z rodziny nie ma w mieście. No i muszę się nią zaopiekować. Przepraszam.
-W porządku, zadzwonię po chłopaków. Ale z twoją babcią to nic poważnego? - zapytałam, bo niepokoiłam się o zdrowie staruszki. Bardzo ją lubiłam, bo była dla mnie jak własna babcia, która mieszkała na drugim końcu kraju, więc widywałam się z nią tylko w święta.
-Nie, nic poważnego. Ale wiesz, jak to jest w jej wieku i przy jej słabej odporności, nawet zwykłe przeziębienie może spowodować zapalenie oskrzeli. Tylko, że będę musiała zostać u niej na jakiś tydzień. I w tym problem, bo nie będziesz mogła zostać u mnie sama. A babcia ma malutką kawalerkę, więc nie miałabyś się gdzie podziać. Co do chłopaków, to już do nich dzwoniłam i wszystko załatwione. Bardzo się ucieszyli i Liam niedługo powinien po ciebie być.
-To znaczy, że będę musiała mieszkać z NIMI przez ten tydzień?
-Spokojnie, przeżyjesz. Muszę już kończyć, bo jadę do babci. Jeszcze raz przepraszam.
Rozłączyła się, nie czekając na moją odpowiedź.
-O co chodzi? - zapytała Lexi, która słyszała tylko połowę rozmowy.
-Babcia Ellie jest chora, więc Elle musi do niej jechać na tydzień. Zadzwoniła do tej piątki, chociaż teraz to raczej czwórki, bo Hazzie to obojętnie, niecywilizowanych idiotów, i przez te siedem dni będę mieszkała z nimi. - odetchnęłam, bo ostatnie zdanie wypowiedziałam na jednym oddechu.
------------------------------------------
nareszcie coś nowego! ^^
jak widzicie, rozdział dwudziesty-czwarty podzieliłam na dwie części ;) drugą opublikuję jutro . ;)
ten rozdział jest jakiś cienki. ;/ nie podoba mi się .
ostatnio też nie mam za dobrego humoru, więc kiedy wstawię te rozdziały, które mam już napisane, to postaram się jak najszybciej to skończyć .
/Victoria xx.
sobota, 25 sierpnia 2012
czwartek, 16 sierpnia 2012
Przeprosiny
Przepraszam, że nie dodaję tak długo rozdziału, ale komputer mi się zepsuł. Rozdział mam napisany, i to bardzo długi. Kończę pisac drugi, ale nie wiem, kiedy je opublikuje . ;/
/Victoria ♥.
/Victoria ♥.
poniedziałek, 6 sierpnia 2012
Rozdział XXIII
-Po tych słowach, wszytkich nas zamurowało. - Liam kontynuował, a ja przeżywałam "w środku" katusze. Ta... Ta osoba specjalnie mnie porwała? Ale dlaczego?
Odpowiedź na to pytanie miałam uzyskać już niedługo potem.
-Myśleliśmy, że będzie uciekać, szarpać się, ale jedyne, co zrobiła, to podeszła do Harry'ego i powiedziała coś w rodzaju: Czekałam na ciebie, ale nie przychodziłeś. Musiałam posunąć się do takich rzeczy. Nie, wiem, coś w tym stylu, bo potem wszystko działo się tak szybko. Policjanci odciągnęli ją od Hazzy, zakuli w kajdanki.
Dziewczyny, które już wcześniej poszły sprawdzić co znajduje się w środku tego "domku" i odnaleźć ciebie, zaczęły nas wołać i krzyczeć. W ich głosach słychać było przerażenie.
Wszyscy wlecieliśmy do środka, i od razu stanęliśmy jak wryci. Nie przez to, jak wyglądało pomieszczenie, choć było to straszne, ale przez to, co zobaczylismy w kącie pokoju. Leżał tam stary, podarty koc, a na nim... ty. - Liam wzdrygnął się, jakby chciał pozbyć się wspomnienia, które prawdopodobnie pojawiło się w jego głowie. - Chociaż, nie przypominałaś siebie w ani jednym procencie. Wydawało się, że śpisz, ale zakłócał to ten grymas bólu na twojej twarzy. Byłaś cała we krwi. Chciaż niektóre rany zaczęły się już zasklepiać, to na twoim ciele było pełno zaschniętej krwi. Na twoich nogach były dwie świeże rany. Lecz nie były to lekkie zadrapania, tylko głębokie bruzdy, z których lała się krew, a z łydki wystawał kawałek jakiejś kości. Brr... Czułem się jak w jakimś horrorze. Obok ciebie leżał kawałek jakiegoś metalowego prętu grubości przedramienia. Jak się potem okazało, był to przedmiot, którym byłaś wielokrotnie raniona. Ten widok będzie męczył mnie po nocach do końca życia. Dobrze , że nie pamiętasz, jaki ból ci zadano. Już sam widok, był drastyczny, a co dopiero odczucie. Potem sprawy potoczyły się jeszcze szybciej. Harry do ciebie podbiegł, uklęknął i łzy zaczęły spływać mu po policzkach. Mówił do ciebie.: Nadine! Nadine, kochanie, proszę, obudź się! Obudź się!Proszę... Zaczęło się od cichego szeptu, a po chwili był to błagalny krzyk. Zaczął delikatnie tobą potrząsać, jakby miało cię to obudzić. Ktoś zadzwonił wcześniej na pogotowie i słychać było już odgłosy sygnału karetki. Zaczął wszystkich gnębić pytaniami :Czy ona nie żyje? Proszę powiedz, ze żyje! Ktoś sprawdził ci puls, ale choć był słaby, to wyczuwalny. Zaczęliśmy uspokajać Harry'ego i siebie nawzjaem. Już po chwili weszli ratownicy pogotowia i po chwili leżałaś już bezwładnie na noszy. Funkcjonariusze szpitala wyniesli cię do karetki. Po długich namowach i błaganiach Harry także z nimi pojechał. My pojechaliśmy za nimi od razu. Policjanci zostali, zeby zebrać dowody, bla, bla, bla. Potem w realnym świecie trzymało nas tylko czekanie na ten moment, kiedy się przebudzisz. Hazza jeździł do ciebie codziennie o świcie i wracał późno w nocy. Czasem, kiedy dawałaś jakąś "ozankę", na przebudzenie, choćby drgnięcie ręki, zostawał na noc. Bardzo się niepokoiliśmy, bo w ogóle nic nie jadł, nie rozmawiał z nikim. Aż do tego dnia, kiedy się przebudzilaś. W jednej minucie się uśmiechał, w drugiej był zły, a w następnej był jescze bardziej ponury. Resztę już znasz.
Spojrzał na mnie, czekając na jakiś komentarz do tego kiluminastowego (a nie kilkuGODZINNEGO? Bo właśnie tak się czułam. Jakby przez ten czas, opowiedział mi całe moje życie) monologu. Ale ja nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Do moich oczu napłynęły łzy, których tak bardzo nie chciałam.
Bo tak po prostu odrzuciłam wspaniałego człowieka.
Człowieka, dla którego byłam najważniejszą istotą na świecie.
Człowieka, który poświęcał mi każdą wolną chwilę.
Człowieka, który budził się każdego dnia z myślą o mnie, i który zasypiał myśląc o mnie.
Bo tak wiele znaczyłam dla Harry'ego. Jest on osobą, która nie kryje przed ludźmi swoich uczuć, emocji, więc Liam bez problemu mógł mi opowiedzieć o tym, kim byłam dla Harry'ego.
-Hej, co się stało? - Liam zauważył moją reakcję i szybko przytulił.
-Jestem okropna. - tylko tyle udało mi się wymówić, bo dławiły mnie łzy.
-Cśś... Nie mów tak. - pokołysał mną, jak małym dzieckiem. - Nie będę ci mówił, zebyś nie płakała, bo każdy musi dać czasem upust swoim emocjom. Więc płacz. Płacz tak długo, aż się wypłaczesz.
Nie protestowałam i już po chwili, nadal przytulona do Daddy'ego, szlochałam w jego koszulę.
-----------------------------------
Hej, kochani! Nareszcie nastał czas weny! No cóż, rozdział jest, opinię pozostawię Wam. Więc: każdy, kto przeczytał choćby JEDEN rozdział, i któremu nie chce się komentować, ruszać Wasze zacne tyłki i do komentowania! Chcę, żeby każdy kto czyta te moje wypociny, skomentował, choćby buźką, żebym wiedziała ile osób zainteresowała ta historia.
Nowy rozdział dodam tak szybko, jak się postaram, bo, jak napisałam, mam wenę. Niestety wena zawsze zjawia się wtedy, kiedy jest niepotrzebna, i mam pomysł na nowe opowiadanie, ale nie zacznę go pisać, dopóki nie skończę pisać TEGO opowiadania, bo wtedy wiem, ze tutaj będe zaniedbywać. Pomysł będzie sobie kiełkował w mojej głowie. ;)
A skoro o końcu mowa, to mówię, że koniec tej historii graniczy w krańcach 30 rozdziałów + epilog.
Tak, WIEM, teraz będzie mnóstwo komentarzy typu "Nie kończ!", bla, bla. Ale koniec zawsze musi być, i w końcu nastanie .;)
Polecam bloga Alexandry, bo jest on wspaniały, tak samo jak jego autorka! ;) Dziewczyna nie poddaje się, mimo niewielkiej ilości wyświetleń, nadal pisze, dla tych kilku osób, które zafascynowała jej historia .;) No więc, odwiedzajcie ją! ;)
/Victoria ♥ .
Subskrybuj:
Posty (Atom)